środa, 14 października 2015

Dyskomfort czyli cena za zmianę

Ostatnio na jakiś czas zniknęłam z blogosfery...Nawet na całkiem spory czas, na około 3 miesiące.
Gdzie byłam jak mnie nie było ? I co robiłam w tym czasie ?
Otóż przebywałam w krainie, do której nikt z nas nie wybiera się chętnie...
Byłam w miejscach, których miałam nadzieję nie odwiedzać...i sytuacjach, których wolałabym uniknąć...
Doświadczałam różnych nietypowych uciążliwości.
Wcześniej przewidywałam, że nie będzie łatwo, ale rzeczywistość przebiła wielokrotnie moje prognozy.
Czy już zgadujesz gdzie byłam?
Odpowiedź brzmi : w strefie dyskomfortu.
Dyskomfort jest ceną, którą decydujemy się zapłacić, aby było inaczej: lepiej, zdrowiej, stabilniej, piękniej, bezpieczniej, wygodniej i ...jeszcze długo by można wymieniać.
Dyskomfort to miejsce niechciane i nielubiane, które jednak czasami decydujemy się odwiedzić, gdy nam na czymś bardzo zależy.
Motywuje nas perspektywa zmiany na lepsze !

Jako niereformowalna i niepoprawna optymistka wkraczając na ścieżkę ku zmianie zawsze mam nadzieję, że przejściowy okres dyskomfortu potrwa krótko.  Na tyle krótko, że nie stracę z oczu upragnionego celu.
No i że w ogóle zawsze dam radę :)
Tym razem - dyskomfort gości mnie dłuuuugo.
Dużo za długo.
Zasiedziałam się w okresie przejściowym i zastanawiam się : czy w ogóle było warto rozpoczynać proces zmian?
Moja inna myśl : gdybym tylko wiedziała wcześniej, że to będzie kosztować tyle wysiłku, czasu, nakładów finansowych to chyba bym się nie zdecydowała...
No właśnie, może właśnie  tylko z tego powodu, że nie wiedziałam to jednak zaryzykowałam i opuściłam swoje dotychczasowe bezpieczne i znane miejsce, godząc się na dyskomfort.

Mój syn powiedział mi ostatnio, że jak czujemy, że już nie wytrzymamy ani chwili dłużej to znaczy, że wyczekiwany przełom jest już tuż, tuż :)
Jeśli on ma rację to moje samopoczucie zwiastuje nieuchronny przełom!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz